Kocham stokrotki 4

      Musiała dotrzeć jakoś do salonu Hondy. Normalnie wzięłaby taksówkę. Jednak przyszło jej do głowy, że on mógłby ją tam podwieźć. Na myśl o tym poczuła dziwną ekscytację i podniecenie. Spojrzała w okno, właśnie wracał z zabiegów. Wiedziała, że zaraz skieruje się w stronę parkingu, wsiądzie do samochodu i odjedzie. Jeszcze nigdy chyba tak szybko nie zebrała się  do wyjścia. Wybiegła wręcz z pracy. Popędziła w stronę parkingu. Gdy do niego dotarła, on właśnie wyjeżdżał. Przejeżdżał obok, zapukała w szybę samochodu. Uchylił drzwi.





                   Hej, czy mógłbyś mnie podwieźć na Fordońską?
                    Wsiadaj,
Zabrał torbę z siedzenia pasażera i po chwili już razem odjechali spod zakładu. Rozmawiali tak okrutnie zwyczajnie. O jego nodze i rehabilitacji. Jego straconych nadziejach pokładanych w zabiegu, który przeszedł. Próbowała go pocieszyć lecz nie wychodziło jej to zbytnio.
W pewnym momencie zatrzymał samochód na czerwonym świetle. Przyglądała mu się. Zdawało się, że jakoś tak zbiera się w sobie i podejmując jakiś elektryzujący wysiłek zwrócił twarz w jej stronę i spojrzał jej prosto w oczy. Przestała oddychać. Wszystkie swoje siły zmobilizowała, aby wytrzymać jego spojrzenie, nie poczerwienieć, nie wykrzyknąć oczyma: kocham cię, tak normalnie niby być. Poczuła jak, mimo wysiłku brwi drgnęły jej z czułością. Zawstydziła się. Miała ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć jego policzka.
Światła zmieniły się i on z powrotem skupił swoją uwagę na prowadzeniu samochodu. Wkrótce również poprosił ją, aby przestali już rozmawiać o jego nodze. Zamilkła i odwróciła głowę w stronę okna.
Chwila ciszy nie była długa, ale ona zdążyła poczuć, że mogłaby tak jechać z nim aż do Pragi Czeskiej. Nie wiedziała skąd właśnie to miejsce przyszło jej do głowy. Może dlatego, że droga byłaby dostatecznie daleka, że mogłaby tak być obok niego przez bardzo długi czas. Ta cisza, ten brak rozmowy między nimi w ogóle jej nie przeszkadzał. Przy nim czuła jakiś pierwotny spokój, czuła się jak w domu, bezpiecznie. Czuła jakieś zupełnie irracjonalne zaufanie do tego człowieka, którego tak naprawdę w ogóle nie znała. Człowieka, z którym połączył ją wyjątkowo zmysłowy dotyk. Człowieka, który w tańcu splótł z nią dłonie i który, jak mawiała, nachuchał jej w ucho. Człowieka, który kilka razy spojrzał na nią tak, że miała wrażenie, iż ogląda jej duszę. Człowieka, o którym tak naprawdę nie wiedziała nic.
On chyba czuł się w obowiązku podtrzymać jednak jakąś rozmowę. Zaczęli rozmawiać o samochodach służbowych i innych, równie nieistotnych sprawach.
Szarżował. Do celu dotarł szybciej niż ona kiedykolwiek by przejechała, szybciej niż by tego pragnęła. Już zatrzymał się w miejscu, o które go poprosiła. Podziękowała mu. Spojrzeli na siebie. Jeszcze tylko pocałuje go w policzek... nie, to nie ta bajka...

Weszła na wiadukt łączący obie strony szosy i patrzyła jak znika w tłumie samochodów błękit jego karoserii.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zaszyfrowana przesyłka

Poranna herbata

Wodne dzieci