Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2017

Prezent

To było dawno, dawno temu... Od kogo był Prezent? - Od Losu, od Boga, od Męża, od Lekarza, ode mnie... Jaki? - Wyczekany, wytęskniony, wymarzony, wypłakany, wymodlony... Droga Prezentu do mnie nie była łatwa. Aby zaistnieć opierał się długo. Najpierw by się w ogóle pojawić w planach, potem by stać się wreszcie i na koniec, by przyjść na świat. To ostatnie było najłatwiejsze i koszt był nieznaczny - skołkowaciały i zasiniony po bokach język ściskany zębami przy bólach partych plus niewyraźna wymowa pierwszego dnia po porodzie ale... Po krótkim pobycie w moich ramionach, Prezent trafił najpierw do inkubatora. Tym dziwnym sposobem pierwszym, który go obejrzał był Dziadek. Gdy przywieziono mnie na salę, Prezent jeszcze tam przebywał, w pomieszczeniu obok - oddzielonym szybą, która dla mnie była zbyt wysoko i tym sposobem jako drugi obejrzał go ojciec. Dopiero po jakimś czasie Prezent ów opakowano w znoszone szpitalne śpioszki i nieco wytarty kaftanik a na głowę włożono mu turk

Słów kilka jak waniliowa śliwka...

Niegdyś znalazłam się w całkiem nowej kołobrzeskiej restauracji “Waniliowa Śliwka”. Wystój ciekawy, przytulny choć oszczędny - zachęcał zza okna kolorowymi sofami i nowomodnie kredą na tablicy pisanym menu. Choć jak mam być szczera o wyborze lokalu zadecydowała moja mama okrzykiem: “tu chodźmy! - nie chce mi się szukać dalej”; ku zdziwieniu dzieci moich a wnuków swoich wyrażonych słowami: “Babciu ale tu szukają kucharza, barmana i kelnera - jesteś pewna?” Babcia była więc weszliśmy do środka. Usiedliśmy. Podeszła do nas przemiła kelnerka. Grzecznie się przywitała i chciała przyjąć zamówienie. I tu ups... zginęły mi zeszłoroczne notatki więc nie wiem już które danie wybrałam wówczas do zrecenzowania. Nie ma to zresztą większego znaczenia, bo na kilka kolejnych propozycji, zakłopotana kelnerka odpowiadała grzecznie: - nie ma, - przykro mi ale się skończyło, - zupa? - zupy będą za godzinę... Tylko z sympatii dla kelnerki urodziła się we mnie i wezbrała desperacka nieco chęć rozwiąz

Sapere Aude

"Sapere Aude"  Małgorzata Sambor-Cao * „Wiatr przegnał chmury i odsłonił niemal okrągłą tarczę księżyca.” Pierwsze zdanie było piękne. Uśmiechnęłam się do siebie przeczuwając, że czeka mnie coś szczególnego… Ta książka zaczęła się jednak od „trzęsienia ziemi a potem napięcie już tylko rosło…” Chyba nie czytałam jeszcze czegoś tak „sadystycznego i okropnego” a czytuję St.Kinga. Lecz to nie krytyka! W zadziwiająco hipnotyzujący sposób ta opowieść związała mnie ze sobą. Chciałam  wiedzieć więcej – poznać historię zapisaną na kolejnych kartach książki. W przedziwny sposób zbliżyłam się do bohaterów. Wielkim rozczarowaniem okazało się dla mnie przeskoczenie 13 lat ich życia. Siedząc nad greckim basenem krzyknęłam głośno: NIE! I zaczęłam kartkować książkę w nadziei, że gdzieś odnajdę brutalnie wyrwany fragment. Chciałam czytać choćby o tym jak przez te 13 lat bohaterowie książki jadali śniadania i wiedli nudne, codzienne życie. Zanim jednak zdążyłam odżałować tę stratę

Może być różnie...

Wpadła do niego do pokoju. Było jeszcze bardzo wcześnie, sennie, nikogo więcej w pomieszczeniu. Zdziwił się tym najściem, tym bardziej że spostrzegł jej zdenerwowanie. –         Czy mógłbyś powiedzieć swojemu ojcu, że mnie nie lubisz, proszę... Zamarł. Zupełnie go zatkało. O co chodzi – myślał, czy też może powiedział to na głos. –         Proszę – powiedz mu tak przy okazji bez przyczyny lecz tak aby to wiedział – proszę... Poczuł w powietrzu, poczuł przez skórę, zobaczył w jej wystraszonych oczach, że ona chce czegoś dokładnie odwrotnego. Spuścił głowę. Musiał to wreszcie z siebie wydusić. Los dawał mu kolejną szansę, ona dawała mu kolejną szansę... Było mu trudno, musiał przełamać w sobie lęk. Bał się, że znowu coś powie nie tak, że ją spłoszy. Znowu na beznadziejnie długi czas. –         Nie mógłbym Spojrzała na niego z takim bólem, że poczuł go na sobie.  Usiadła na krześle, zapatrzyła się w okno. –         Nie dam rady... Staram się jak mogę ale nie daję ju

?

Weszła na basen i jak zwykle zwróciła uwagę wszystkich, którzy ją spostrzegli. To przez ten nietypowy kostium. Miała na sobie czerwone, elastyczne spodenki sięgające kolan, zieloną górę, bardziej przypominającą bluzkę niż stanik, z plątaniną cienkich sznureczków na gołych plecach oraz jaskrawożółty czepek. Nawet ratownicy odprowadzali ją wzrokiem do basenu. Lecz oni może dlatego, że była niebywale zgrabna. Idealnie proste, szczupłe nogi. Filigranowa sylwetka. Zanurzyła się w wodzie. Rozejrzała się wokół nieco bezradnie i skierowała do ławki z bąbelkami. Wspięła się na nią i ukryła do szyi pod taflą wody. Już tylko nieliczne oczy patrzyły w jej stronę. Z tym też umiała sobie poradzić. Po prostu osobom, które jej się przyglądały spoglądała prosto w oczy. Przez chwilę widziały jej delikatną, idealnie symetryczną twarz. Lecz potem spoglądały w jej wielkie, szkliste oczy. A oczy miała niezwykłe - były ogromne, wyglądały jak szklane, puste w środku kule- nieżywe. Nie dało się w tych ocz

Maudie

"Maudie" reż. Aisling Walsh - niebywale wzruszająca opowieść. Pięknie namalowany film. Cudownie odegrane role pierwszoplanowe. Jedyne, najważniejsze... Opowieść o dwóch skarpetkach nie do pary, którym przyszło razem żyć. Jedna śnieżnobiała, bawełniana druga ciemnoniebieska lub kanarkowożółta... Po wielu spędzonych ze sobą latach już nie widać, która była którą. Pasują idealnie - obie trochę przykurzone i szare lub wielokolorowe właśnie. Fabuła przepięknie i niespiesznie opow iedziana. Mało już dzisiaj takiego kina. Wzrusza, wciąga, zadziwia, czaruje jak życie, które przyszło wieść bohaterom. Oboje nieco wyrwani z epoki, z kontekstu, z realności ale zadowolenia z tego, co sami stworzyli. Ponadczasowi, bajeczni. Wbrew ich oczekiwaniom, widz jest świadkiem rodzącej się niebanalnej, szczerej miłości. Nie jest ona zbyt romantyczna ale pełna troski, krucha jak chińska porcelana ale nie do pokonania jak najtrwalsze spoiwo. I co najpiękniejsze trwa do końca życia i o jeden dzień

Odkochuję się w stokrotkach 2

Co we mnie wzbudza?  Sama myśl o nim mnie porusza, roztęsknia, wynadzieja bądź przynadzieja... Jest ode mnie dalej o zgiętych palców szpon, o pół uśmiechu mniej, o cztery kroki w tył a jeszcze ciągle za wiele go we mnie: p od skórą, w myślach, w komórkach, w pamięci komórkowej, w tęsknoty wariactwie do nieoddychania, w bezgłośnym łkaniu, w rozczarowaniu, w marzeniu, wspomnieniu, westchnieniu... Nie wiem po co to?

Kocham stokrotki 4

      Musiała dotrzeć jakoś do salonu Hondy. Normalnie wzięłaby taksówkę. Jednak przyszło jej do głowy, że on mógłby ją tam podwieźć. Na myśl o tym poczuła dziwną ekscytację i podniecenie. Spojrzała w okno, właśnie wracał z zabiegów. Wiedziała, że zaraz skieruje się w stronę parkingu, wsiądzie do samochodu i odjedzie. Jeszcze nigdy chyba tak szybko nie zebrała się  do wyjścia. Wybiegła wręcz z pracy. Popędziła w stronę parkingu. Gdy do niego dotarła, on właśnie wyjeżdżał. Przejeżdżał obok, zapukała w szybę samochodu. Uchylił drzwi. –                     Hej, czy mógłbyś mnie podwieźć na Fordońską? –                     Wsiadaj, Zabrał torbę z siedzenia pasażera i po chwili już razem odjechali spod zakładu. Rozmawiali tak okrutnie zwyczajnie. O jego nodze i rehabilitacji. Jego straconych nadziejach pokładanych w zabiegu, który przeszedł. Próbowała go pocieszyć lecz nie wychodziło jej to zbytnio. W pewnym momencie zatrzymał samochód na czerwonym świetle. Przyglądała mu