Miałam taki sen...

Ożeniłam się z Joanną*, chociaż obie byłyśmy we śnie kobietami. Ja chyba jednak miałam więcej tego pierwiastka męskiego w naszym związku. Niby mieszkałyśmy w moim domu ale był mniejszy, miał skosy już na parterze i dokładnie go nie widziałam...


Wiem tylko, że strasznie lał deszcz i stropy zaczęły nam przeciekać. Za telewizorem, na ścianie pojawiło się mocno wilgotne miejsce jakby się woda pod tynkiem ciurkiem lała. Pamiętam, że dotknęłam tego miejsca. Było mokre, zimne i uginało się pod moim naciskiem. Obawiałam się, że jak mocniej naduszę, to zburzę ścianę. Podobnie, katastroficznie wyglądał przedpokój. Oglądając ściany, cały czas słyszałam lejący na dworze deszcz. Joanna była przerażona. Uspakajałam ją, że jutro przyjdzie Krzysztof ** i może coś pomoże. No, ale żeby było wiadomo o co chodzi namówiłam Joannę byśmy poszły na poddasze i sprawdziły skąd się leje woda.
Weszłyśmy więc do góry po schodach a tam okazało się, że... jest ogromna przestrzeń, o której istnieniu nie miałyśmy pojęcia. Stałyśmy w przestronnym, hotelowym hallu i zdziwione rozglądałyśmy się wokół. Na szczęście tutaj było sucho i nic nie wskazywało na to, że dach przecieka. Otworzyłyśmy pierwsze z brzegu drzwi i znalazłyśmy się w bardzo przestronnym i bardzo uroczym pokoju, lofcie. Panował w nim półmrok jak na strychu. Podłoga wyłożona była hebanowymi deskami, ściany - hebanową boazerią. W pomieszczeniu stały stare kanapy i fotele - takie „socjalistyczne ludwiki” ale wiem, że się ucieszyłam, że będzie można je odzyskać i jakoś fajnie urządzić to wnętrze, coś tak w stylu jak te skrzynki Inki***. Po prawej stronie od drzwi pokój miał podest zakończony wielką oranżerią czy czymś takim oszklonym /szkło w hebanowych ramach rzecz jasna/. Widać było, że z tej oranżerii można wyjść na dachy i tam zaaranżować dachowy ogród - jak to na filmach bywa. Pamiętam, że byłam oczarowana tym pomieszczeniem. Mówiłam: „Asia, patrz jakie piękne by tu można było zrobić przyjęcie - zrobimy tu kiedyś przyjęcie?”
Wyszłyśmy z tego pokoju i weszłyśmy do kolejnego a on okazał się dość dużą salą wykładową - aulą, w dodatku wypełnioną słuchaczami jakiegoś kursu. Poszłyśmy więc do kolejnego pomieszczenia w głębi korytarza. Przed wejściem do niego stały banery, drzwi były uchylone a w nich, przy biurku siedział nieznajomy i czekał na uczestników szkolenia. Okazało się, że to sala bankietowa, z przygotowanym poczęstunkiem dla szkolących się w auli słuchaczy. Joanna zakrzyknęła: „o!, można tu coś zjeść” i zniknęła we wnętrzu. Ja nie byłam głodna, więc powoli zawróciłam drugą stroną korytarza.
Doszłam do wysokiego okna w wykuszu ściany. Przystanęłam przy nim i patrzyłam na piękną, wielką jabłoń, która rosła pod domem, w ogródku sąsiadów. Jabłoń była cudna, rozłożysta, uginająca się od pięknych, wielkich, zielono-czerwonych /jeszcze niezbyt dojrzałych ale już nazbyt jak na czerwiec/ jabłek. Widziałam ją z góry, z poziomu czubka korony. Deszcz ciągle jednak lał. Przybrał na sile, krople stały się tak duże jak na teledysku MJ****. Łomotały bez pardonu w te ciężkie jabłka a one zaczęły spadać - jedno po drugim, coraz bardziej - jak ten deszcz. Z domu naprzeciwko wybiegła dziewczyna. Nim zdążyła dotrzeć do drzewa, wszystkie jabłka spadły i leżały na ziemi tworząc dziwny kobierzec. Dziewczyna poślizgnęła się, usiadła w błocie przy jabłonce. Ściągnęła z nogi kolorowy lakierek - balerinkę i bezskutecznie próbowała go upchnąć do kolorowej lakierkowej torebki /nie pamiętam kolorów ale pamiętam, że były - dwa różne - pastelowe/. Dziewczyna była przygnębiona. Słyszałam jej myśli. Martwiła się, że w ubiegłym roku jabłonka nie miała żadnego owocu a teraz taki piękny zbiór zmarnował się przez ulewę. Deszcz ciągle padał, jabłka i nogi siedzącej dziewczyny powoli ginęły w wodzie. Joanna podeszła do mnie.
- deszcz strącił jabłka - powiedziałam smutno.
- trzeba do niej iść, może da nam z wiadro - odpowiedziała praktycznym tonem moja żona...
Chciałyśmy zobaczyć co jeszcze jest na naszym poddaszu. Poszłyśmy korytarzem, stał się węższy. Zobaczyłyśmy jeszcze dwoje drzwi a przy nich stroiki z zasuszonych, słomkowych kwiatków ozdobione granatowymi kokardkami. Uśmiechnęłam się do tych kokardek - podobały mi się.
Śmiało otworzyłam pierwsze drzwi - w środku znajdował się jednak tylko pusty warsztat samochodowy, który w innych okolicznościach mógłby być również salą kinową...
Zdziwiło mnie, że w głębi hallu jest warsztat, do którego wjazd wiedzie przez pomieszczenie znajdujące się bliżej skraju domu. Jeżeli tu jest warsztat, to ciekawe co jest za tymi następnymi drzwiami? Poszłyśmy dalej, z lewej strony mijając coś na kształt małej rupieciarni i podjazdu samochodowego?!
Już miałyśmy zajrzeć za te ostatnie, otwarte zresztą drzwi gdy... zadzwonił budzik a sen rozwiał się we mgle...

* Joanna /postać prawdziwa/
** Krzysztof /nasz znajomy-specjalista budowlaniec, z którym naprawdę byłam umówiona dnia następnego/
*** Inka /postać prawdziwa, niestety po latach nie pamiętam już co oznacza sformułowanie „skrzynki Inki”/

**** MJ /Michael Jackson „Stranger in Moscow”/

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zaszyfrowana przesyłka

Wodne dzieci

Poranna herbata