Żółta sukienka

Był piąty maja, piętnaście minut po piątej po południu, gdy weszła do łazienki wziąć kąpiel. -To taki dzień na piątkę - zanuciła pod nosem i roześmiała się. Zrobiła kilka obrotów, puściła wodę do wanny i zawirowała ponownie. Odkąd przybiegła do domu nie mogła się uspokoić.



Tak jak na ulicy, gdy jej zgrabne, opalone nogi wprost frunęły nad chodnikiem. Prawie biegła do domu uśmiechnięta szeroko i myślała, że dzisiaj wszystko się zmieni. Właściwie już się zmieniło! Pokrowiec przewieszony przez prawe ramię skrywał tę jedyną sukienkę.
Gdy o niej pomyślała wybiegła z łazienki by dotknąć gładkiego materiału i upewnić się, że to nie był sen. Podskoczyła i klasnęła w dłonie. Złapała ciuszek w objęcia i zatańczyła z nim po pokoju.
Od dłuższego już czasu marzyła o intensywnie żółtej sukience. Szukała wszędzie. Znała wszystkie modele z internetu ale nie o takie fasony jej chodziło. Pod powiekami widziała tę jedyną, najpiękniejszą. Dla niej. Powinna być utkana z mgły i wirować wokół oraz leżeć idealnie. Ostatnio mocno schudła więc nabrała nadziei, że faktycznie znajdzie wymarzony model. Rano ruszyła w miasto. Obiegła galerie handlowe i… nic. Postanowiła zajrzeć do butików rozsianych na Starym Mieście. Nic! Zmęczona, postanowiła zjeść obiad i poddać się. Skręciła w niewielką uliczkę wiodącą na Stary Rynek. Uwagę jej przykuła galeria sztuki, na wystawie której stały manekiny w pięknych strojach. Nie żółtych… Coś tchnęło ją jednak by wejść do środka. Bez większej nadziei zapytała przystojnego sprzedawcę o żółtą sukienkę. Ten spojrzał na nią badawczo i powiedział, że coś znajdzie. Z zaplecza wyniósł bajecznie piękną, kanarkowożółtą szatę z czystego jedwabiu. Gdy szedł zdawało się jej, że suknia płynie w powietrzu. Falbany spódnicy falowały w ruchu i mieniły się szlachetnym blaskiem. Zaniemówiła. Przebrała się w i spojrzała w lustro. Wyglądała piękniej niż sobie wymarzyła. Jej opalona, śniada skóra odcinała się brązem od barwy materiału. Szarozielone zwykle oczy błyszczały szmaragdem. Rozpuściła długie, kruczoczarne włosy i tanecznym krokiem wyszła z przebieralni. Zawirowała na środku sklepu – była słońcem!
Teraz znowu wirowała z suknią w objęciach aż zabrakło jej tchu, aż zabolała ją głowa. - O nie, nie dzisiaj! Bóle i zawroty głowy, które towarzyszyły częstym migrenom były jej dobrze znane. Zwykle wystarczyło przyłożyć chłodny kompres, poleżeć w zacienionym pokoju, czasem wspomóc się tabletką i jakoś przechodziło. No ale przecież nie dzisiaj! Postanowiła zignorować ból. Weszła do wanny. Dzisiaj miała spotkać się z nim – śniadym sprzedawcą z galerii.
Przymknęła oczy i zobaczyła siebie tańczącą po sklepie i jego, który padł przed nią na kolana z teatralnym okrzykiem – Królowo! Złapał ją za ręce i ucałował. Zaśmiali się serdecznie. Zaczęli rozmawiać. Nawet nie wie kiedy okazało się, że jest właścicielem galerii. Nie tylko tej zresztą ale jeszcze kilku rozsianych po świecie. Z pochodzenia był Włochem. Potwierdzały to jego płomienne oczy, temperament z jakim roztaczał wokół niej swoje zachwyty. Zrobił kawę. Rozmowa przychodziła im z taką łatwością jakby byli przyjaciółmi, którzy się spotkali po latach rozłąki. Po prostu byli siebie ciekawi i chcieli się słuchać nawzajem. Ona na pewno pragnęła słuchać jego miękkiego, głębokiego głosu. Chciała być muskana przypadkowym dotykiem, chciała czuć ciepło jego ciała gdy skracał dystans i przysiadał się coraz bliżej.
Poczuła, że czoło zrosiło się potem. Woda była zbyt gorąca ale to nic, odpręży się przynajmniej. Gdy zanurzyła głowę, skronie zapulsowały i ból się nasilił. Oparła się o brzeg wanny, zamknęła oczy. Musi odpocząć.
Wróciła do miłych wspomnień. Przypomniała sobie gdy zaproponował jej biżuterię do sukienki. Przyniósł długie złote kolczyki i poprosił aby je przymierzyła. Zapiął jej na szyi pasujący łańcuszek. Nie mógł nie zauważyć gęsiej skórki, która pokryła jej ciało w momencie gdy owionął ją jego ciepły oddech. Z radia płynęła muzyka. Poprosił ją do tańca. Jedwabna suknia zawirowała w obrocie. Pocałował ją w rękę i zaproponował, że zabierze na kolację wieczorem. Przystała na to z ochotą. Podała mu swój telefon, adres i kod do klatki w bloku, bo domofon czasem szwankował. W tańcu przyciągnął ją do siebie i szepnął jej do ucha: - nie mogę cię stracić, - nie strać mnie - odpowiedziała patrząc głęboko w jego ciemne oczy.
Teraz też widziała te ciemne oczy, w jej wspomnieniu stawały się coraz ciemniejsze aż wylana z nich czerń wypełniła wszystko wokół…
Ktoś walił do drzwi wejściowych jej mieszkania, krzyczał…
Po jakimś czasie drzwi zostały wyważone. Do mieszkania wkroczył wysoki śniady brunet i wdarł się do łazienki, spod drzwi której wypływała woda. Dotknął smukłej szyi w poszukiwaniu pulsu, gdzieś zatelefonował, zakręcił wodę, oparł się o przeciwległą ścianę…


Piątego maja, trzy minuty po dwudziestej pierwszej, lekarz pogotowia, które wezwał brunet, stwierdził zgon.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zaszyfrowana przesyłka

Poranna herbata

Wodne dzieci