Woda
Rano woda była bezplusknie spokojna, przejrzyście błękitna, cudownie niebieska…
Ciepła, delikatnie słońcem muskająca. Ludzie wpływali weń z nabożeństwem...
I moje dłonie rozcinały ją miękko, odgarniały pieszczotliwie. Głaskały jej obłe cząsteczki. Celebrowały z nią dotyk niebieski. Tafla wody była tak gładka, że najmniejszy choćby ruch niespiesznie przepływających łodzi, zostawiał na jej powierzchni srebrzyste bąbelki.
- Więc pływamy w butelce szampana? – moja opalona buzia uśmiechnęła się do tej myśli promiennie.
Wówczas to poczułam!
Relaks, totalne mięśni rozluźnienie – szczególnie tych w karku. Błogość, radość bycia tu
i teraz (choć szczerze nie lubię tego nadużywanego zwrotu!). Czułam się lekko, bezpodmiotowo, częścią jedynie będąc całości – mam nadzieję – mądrzejszej od ludzkości.
I pożałowałam, że ten stan dziś dopiero mi się przydarzył i może jutro… a potem wrócę do domu gdzie lato miewa naście stopni a rzeka nie taka błękitna…
Popołudnie
Po południu przyleciał zefirek, rozgonił bąbelki białe, zmierzwił delikatnie lustrzaną taflę – zmarszczył błękit.
Zanurzyłam swe dniem rozgrzane ciało w tę inną wodę - popołudniową, zimniejszą, ciemniejszą, zieloną. I dłonie znów zatańczyły pod powierzchnią.
Lecz teraz to była tylko woda więc płynąć im się zachciało – po prostu. Jestem człowiekiem
w morzu, jednym z wielu, niegdyś rozwrzeszczanym dzieciakiem. Pływam, nie przeżywam.
Z odświętności zostały paznokcie pociągnięte turkusową hybrydą. Piękny kolor – pasuje do błękitu, zieleni, do ryb przejrzystych, wśród których snurkuję. Do dzisiejszego morza pasuje.
Myślę o nogach. Swoich nie widzę więc tym łatwiej, wyobraźnią muśnięte, stają się długie
i smukłe. Ze skórą pełną kolagenu, miodowym brązem opalenizny zdobną.
Moje włosy pływają wokół, są piękne i gęste.
- Hej żeglarzu Sindbadzie! Czy chciałbyś całować me niebieskie włosy? – zakrzyknęłabym pewnie będąc syreną, na horyzoncie mając wyjątkowo zgrabny okaz męski gatunku ludzkiego.
Nie jestem syreną – jestem (mocno) dorosłą kobietą – piękną, bo taką jedyną…
Powraca świadomość wraz z pluskiem słonej fali rozbitej o policzek. Włosy i nogi skracają się znacznie. Z syreny pozostają obfite biodra. “Dobrze, że reszty nie widzę zbyt dobrze” - uśmiecham się a w środku śmieję perliście. Wynurzam, wychodzę na rozgrzane kamienie.
Nie jestem rybą – może szkoda… Tyle czarów kryje w sobie woda.
Wieczorem
Wieczorem, gdy wchodzę w jej nurt, otacza mnie szmaragdem złocistym.
Odpływam od brzegu daleko. Spoglądam za siebie. Dopiero z tej odległości widać
pod jak piękną górą stoi hotel. Zieloną zielenią cyprysów, oliwek; tajemniczą, stromą, gęstą.
Z jednym tylko okiem białej skały u szczytu samego. A pod nim zieloność kaskadowo w dół spływa bokiem, aż do szmaragdowego teraz morza. Wszystko zielone… Płynę…
O porannym błękicie przypomina tylko turkus paznokci i ta myśl, że opalone me ręce inną wodę odgarniały niedawno.
Chylące się za górę słońce złoci powierzchnię drobnych fal.
Szmaragd i złoto z wodą nie kojarzą się wcale. Kojarzą się z klejnotem…
- Więc to tak mucha w bursztynie zastyga…
Uśmiech...
Powracam na plażę. Z wody wychodzę, mam wrażenie, w szmaragd i złoto odziana.
Zostanę tu dzisiaj do ostatnich promieni słonecznych na skórze.
Poczekam aż woda przywdzieje kolor szaro-granatowy…
Na plażę wpełzają cienie. Kończy się dzień i moja z wodą dzisiejsza rozmowa.
Pięknie, pokornie, z dna duszy ugłaskanej DZIĘKUJĘ…
Komentarze
Prześlij komentarz